Nasze losy są jak rzeki

To był trzepot moich skrzydeł, taki sam, jaki daje się słyszeć, zanim samotnie umierające kondory zaczną opuszczać się w gardziel wulkanu. Do Cotopaxi, Władcy Zła – gdzie wracają wszystkie stworzeni ziemi należącej do wulkanów, by dać się pochłonąć – aż nie zostanie z nas nic prócz efemerycznego śladu, jaki czynimy na świecie, który nazywamy niemądrze “swoim”, a nawet “domem”, a który jest niczym więcej, jak tylko pięknym i często bolesnym przystankiem, miejscem, gdzie walczymy desperacko, by tworzyć, rządzić, zmieniać, trzymać się kurczowo rzeczy, ludzi, władzy, sławy, urody i miłości, nie rozumiejąc, że zostały nam one dane jedynie w formie pożyczki, którą prędzej czy później będziemy musieli spłacić naszym następcom – nieważne, panom czy niewolnikom – kolejnym głupcom zamieszkującym ziemię – śniącym sny, którymi jesteśmy.
Mam tak, że unikam książek biograficznych, zwłaszcza o osobach mi nie znanych. Nie mam więc pojęcia dlaczego wzięłam “Nasze losy są jak rzeki”. Na pewno nie spodobała mi się okładka. Może jakieś ciche wołanie? Intuicja?
Jaime Manrique stworzył historię, która mnie poruszyła i zafascynowała. Główna bohaterka to Manuela Saenz, kobieta legenda, ważna postać      w historii Ameryki Południowej. Wsławiła się walką o wyzwolenie kontynentu spod władzy Hiszpanów i romansem z Simonem Bolivarem, wielkim przywódcą. 
Manuelę poznajemy już jako młodą dziewczynę zmagającą się z trudną sytuacją rodzinną. Jako dziecko z nieprawego łoża, ciągle jest prześladowana i wytykana palcami. Nie może także liczyć na wsparcie rodziny – opiekująca się nią ciotka nie okazuje wobec niej żadnych uczuć. Jedynymi przyjaciółkami stają się dwie niewolnice, późniejsze towarzyszki i wybawicielki. 
Saenz od najmłodszych lat wykazywała mocne przywiązanie do wolności. Niczym były dla niej wieloletnie tradycje, powszechnie uznane zwyczaje i podziały. Dobrze traktowała niewolnice, interesowała się jeździectwem, pragnęła wyrażać własne zdanie i dążyła do postawionych sobie celów. Chciała zerwać z wizerunkiem kobiety – gospodyni, nieuczestniczącej w życiu politycznym i towarzyskim, żyjącą w cieni mężczyzny. 
Jaime Manrique ukazuje nam życie kobiety silnej i niezależnej. Odważnej i gotowej do poświęceń. Na stałe wpisała się w karty historii walcząc i pomagając Bolivarowi w walce zarówno z Hiszpanią, jak i z rodakami. Nie istniały dla niej rzeczy niemożliwe, zawsze była nadzieja i szansa na marzenia. Jednak pod tą twardą zbroją, kryła się też delikatna kobieta, pragnąca miłości i stabilizacji. Walczyła o uczucia Bolivara. Jego szczęście była dla niej celem nadrzędnym.
“Nasze losy są jak rzeki” to zarówno powieść historyczna jak i obyczajowa z nutką romansu. Jest także doskonałym przykładem jak wielką siłę mają w sobie kobiety. I jak bezgranicznie potrafią kochać. Jaime Manriqe wzrusza i wstrząsa. Przeczytanie tych 253 stron było dla mnie wspaniałym przeżyciem i doskonale spędzonym czasem. 

Chłopiec w pasiastej piżamie

Książek o tematyce obozowej jest od groma. Każdy zetknął się z nimi przy okazji omawiania licealnych lektur. Ośmielę się napisać, że wyrażenie ‘literatura obozowa’ jest już znakomitą reklamą dla każdego kulturalnego obiektu.
“Chłopiec w pasiastej piżamie” to moja pierwsza pozycja o tej tematyce, autorstwa zagranicznego autora. I przyznam, że wypadła dość słabo.
Dzieło Boyne’a  jest raczej miniaturowych rozmiarów. Czyta się szybciutko, ale jak dla mnie bez większego przywiązania do fabuły, która jest fragmentem z życia dziewięcioletniego chłopca o imieniu Bruno. Młodzieniec jest Niemcem, synem oficera. Wychowuje się wraz z siostrą w pięknym domy w Berlinie. Ma kolegów i pasję. Co prawda brakuje mu trochę ojca, ale jest to świat, który zna i w którym czuje się w miarę bezpiecznie. Pewnego dnia ten świat się rozpada. Ojciec awansuje i musi przenieść się wraz z rodziną do odległego miasta. To tam Bruno otoczony jest tajemnicami, a jego życiem rządzą zakazy i nakazy. W tym miejscu rozwija się jako ‘poszukiwacz’ odnajdując jednak nie zakopane skarby, a chłopca. Chłopca uwięzionego za wysokim płotem, przeraźliwie chudego i ubranego w pasiasty strój…
Boyne nie wstrząsa. Nie ma tu tragicznych obrazów, widoku śmierci czy poniżenia. Autor wysuwa jednak delikatne aluzje co do tego, jak wygląda nowy świat Bruna. Osoba znająca choć odrobinę historii jest w stanie łatwo sobie to wyobrazić i dopowiedzieć. Skupia też niewielką uwagę na samych chłopcach. Co prawda pokazuje różnicę między rówieśnikami, wszystko jednak robione jest pobieżnie.
Mogę podsumować tą książkę jako widok z lotu ptaka: widać wszystko, ale niedokładnie, bez szczegółów. I na tym cierpi czytelnik taki jak ja, który potrzebuje detali, analizy, zagłębienia w temat.

John Boyne przypomniał mi jednak o moim dawnym pragnieniu. Przypomniał o Ewie Braun. Już prawie zapomniałam o tym, że chciałam poznać biografię kobiety Adolfa Hitlera.

PS. Napadł mnie lekki wstręt do książek. Nie wiem czy spowodowane jest to ostatnim szalonym tempem kiedy połykałam dwie książki na dzień (recenzje się szykują) czy z ogarniającego mnie nastroju. Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Ofiary: Achaja Ziemiańskiego – I tom czytałam baaardzo dawno i już nic nie pamiętam, przez co tom II staje się dla mnie niezrozumiały; oraz Lot nad kukułczym gniazdem – po ok 40 stronach nie czuję potrzeby dalszego czytania.

Córka dyrektora cyrku

Jostein Gaarder. Autor, który stał się dla mnie symbolem solidności. I tego, że się na nim nie zawiodę. Wiem, że dopiero (?) moja trzecia książka jego pióra. Wiem jednak także, że każda z nich przenosiła mnie w świat magiczny, niepospolity. 
“Dziewczyna z pomarańczami” była opowieścią o cudownej miłości: tej między dwojgiem ludzi, i tej rodzicielskiej.
“Świat Zofii” to wielka zagadka, tajemniczość. Miejsce, w którym trzeba na chwilę się zatrzymać i zastanowić.
A “Córka dyrektora cyrku”? Jest tego wszystkiego sumą.
Petter od najmłodszych lat był indywidualistą. Zamiast działać, wolał obserwować i snuć własne historie. Miał ogromną wyobraźnię, która wręcz nie pozwalała mu normalnie funkcjonować. Tworzył opowiadania bez wysiłku, bez zastanowienia. Jego dar zapewnił mu majątek. Sam nie pragnąc sławy, przynosił ją innym, nieznanym mu osobom. Za jego pomocą powstały dziesiątki książek. 
Jego sieć staje się jednak tak gęsta, że w końcu sam w nią wpada. W końcu do głosu dochodzą demony przeszłości. A właściwie kobieta – demon: Maria. I choć nie miała w sobie nic z charakteru tej mrocznej postaci, stała się dla Pettera przyczyną klęski. Zgubiła go też jego wyobraźnia i zamiłowanie do opowieści. 
Maria była starsza. Nie miało to jednak wpływu na przebieg ich związku. Od razu wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. Kto czytał Gaardera, ten wie, jak potrafi on słowami odmalować uczucie. Wie też, że szczęście bohaterów nie będzie trwało wiecznie. I wie, że będzie to niezwykłą historia.
Czytając “Córkę…” można przez chwilę zastanowić się nad działalnością głównego bohatera. Jego Pogotowie Autorskie było firmą perfekcyjną. Było też gwarancją sukcesu. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że większość bestsellerów była autorstwa Pettera. A co jeżeli taki Petter jest także w dzisiejszym świecie? Co jeśli spora część uwielbianych dziś tytułów jest dziełem kogoś nieznanego, tajemniczego? 
Gaarder, tak jak w przypadku poprzednich książek (oczywiście tych przeczytanych przeze mnie), w swoją powieść wplata wiele wątków. Oprócz miłości i pasji, jest tutaj też miejsce na zdradę, rodzinę, analizę ludzkiej psychiki. Wplatane opowieści Pettera zaskakują swoją różnorodnością, tematyką i poruszanymi problemami. Gaarder czaruje słowem. Po prostu.

Lesio

Po Chmielewską nie sięgałam nigdy z uwagi na gatunek jaki tworzy. Nie przepadam za kryminałami i ich pochodnymi. Dlaczego więc “Lesio”? Znowu kierowałam się opiniami i ocenami innych. Wiele razy już mnie to zgubiło…
Na moje szczęście “Lesio” nie okazał się 100% kryminałem. Przyznam jednak, że miałam ochotę go porzucić. Męczyłam pierwszy rozdział/część. W ogóle mnie nie zainteresowała, ani razu się nie uśmiechnęłam – z notki wydawniczej wynikało, że jest to książka pełna humoru. “Napad stulecia” okazał się jednak znacznie lepszy, zwłaszcza fragmenty dotyczące napadu na pociąg. Lesio i jego współtowarzysze stworzyli niesamowitą grupę przestępczą. Myślę, że każdy uśmiechnie się na myśl o ich genialnym planie a także przy jego realizacji. Koniec końców architekci mają więcej szczęścia niż rozumu. Potwierdza się to także w ostatnim rozdziale opowieści o Lesiu.
Tytułowy bohater to życiowy nieudacznik. Jego notoryczne spóźnianie się do pracy sprawia, że zaczyna ją nienawidzić. Problemu jednak nie widzi w sobie a w księdze spóźnień, którą każdego dnia zaszczycał swoim wpisem. Gdy ginie, Lesio staje się wzorowym pracownikiem – kilkudniową pracę wykonuje w kilka godzin. Przyczynia się do  sukcesu firmy, zdobywa szacunek współpracowników i przełożonych. Co prawda dalej uważany jest za wariata, ale wkrótce okaże się, że każdy pracownik biura ma w sobie coś z szaleńca.
Joanna Chmielewska potrafi zainteresować i zaskoczyć. Niestety potrafi też nieco zanudzić. Ale chyba każdy z pisarzy ma ten sam problem. Nie wykluczam, że było to moje pierwsze i ostatnie spotkanie z tą polską autorką. Może “Lesia” nie pokochałam, ale na pewno przyjemnie spędziłam z nim czas.

Ex libris: Wyznania czytelnika

Rozczarowanie – jedno słowo by opisać to co czuję po przeczytaniu dziełka Fadiman.
 Kiedy znalazłam ją w bibliotece i przeczytałam notkę wydawniczą, wydawało mi się, że będzie czymś wspaniałym. Myślałam, że autorka ukaże jak książki wpływają na nasze życie, jak nam z nimi wspaniale. Myślałam, że będzie pełna czytelniczych przygód. Ale niestety nic takiego nie znalazłam.
Anne Fadiman pochodzi z rodziny całkowicie pochłoniętej przez czytanie i zabawę słowem w ogóle. Jej mąż jest pisarzem. Książki są więc jej całym życiem. “Ex libris” jest właściwie zbiorem esejów na tematy właśnie z tym związane.Pisze o tym jak ustawić małżeński księgozbiór, jak wspaniale wyłapuje wszelkie błędy stylistyczne, ortograficzne i literówki, jak dbać o książki… Pisze również o tym, że mimo swojej pasji, jej zasób słownictwa nie jest wystarczający i o tym jak rozwijała się kariera rodziców.
A moje pytanie jest takie: po co? Rozumiem, że są to prywatne wspomnienia, nie mają one za to nic wspólnego z wyznaniami czytelnika. Są to wyznania kobiety, której pasją są książki. Ich samych jest tu niewiele. Niewiele jest tu miłości do literatury, pasji, zapału. Wszystko jest jakieś takie nijakie.
Fadiman niestety nudzi. Szczęściem jest to, że “Ex libris” nie jest opasłym tomem. Wymęczyłam ją do końca (pomijając ostatni esej – wyliczankę tytułów), choć wiele fragmentów opuszczałam. Może ktoś odnajdzie w tej książce jakiś sens i cel. Ja niestety takich nie widzę.
Dzisiaj krótko bo i pisać nie ma o czym. Może krótsze wpisy będą cieszyły się większym zainteresowaniem 🙂

Świat Zofii

Będzie krótko i, mam nadzieję, na temat. Chyba.
Jostein Gaarder na dobre zagościł w moim sercu i czytelniczym guście. Po wspaniałej “Dziewczynie z pomarańczami” przyszedł czas na klasyk – “Świat Zofii”. Co prawda egzamin z filozofii już za mną, ale przyznam, że miło było zaznajomić się z tą nauką bez przymusu.
Zofia ma już prawie piętnaście lat. Do jej święta brakuje już tylko kilku dni, ale to właśnie ten czas będzie dla niej tajemniczy i chaotyczny, jak nigdy wcześniej. Po powrocie ze szkoły odbiera zagadkową korespondencję – otrzymuje pocztówkę zaadresowaną na na zupełnie inną osobę oraz kopertę wypełnioną stronami opowiadającymi o początkach filozofii. Zofia stara się odkryć prawdę nie tylko o tym, kto zorganizował dla niej kurs, ale także o tym czym jest życie.
Gaarder stworzył takie małe kompendium wiedzy z zakresu filozofii – ale nie jest to tylko czysta nauka. Poruszane zagadnienia dotyczą tego co nurtuje każdego człowieka. Autor stawia wiele pytań, na które stara się odpowiedzieć w najbardziej jasny sposób. Ale “Świat Zofii” to nie tylko nauka. Czytelnik wraz z nastoletnią bohaterką odkrywa prawdę dotyczącą jej egzystencji na Ziemi. Okazuje się, że jej życie nie jest takie, na jakie wygląda. Cała książka jest zagadką, która rozwiązana zostanie dopiero na ostatnich stronach.
Przyznam, że Gaarder zmusił mnie do pewnej refleksji. Wielu z nas, Czytelników, ma swoich ulubionych autorów, książki i wreszcie bohaterów. Często jest tak, że jakaś historia wciąga nas na tyle, że identyfikujemy się z postaciami, żyjemy ich życiem i po skończeniu czytania, dopowiadamy własne historie. Autor “Świata Zofii” pokazuje, że Ci bohaterowie to nie fikcja, że mają oni swoje życie i nie chcą go kończyć wraz z ostatnią stroną. Autor jest Bogiem. Ale Bogiem okrutnym, który więzi i kontroluje.

Biblioteczny stosik

Od góry:
Daniel Horch  – Anioł o stu skrzydłach
Eric – Emmanuel Schmitt – Pan Ibrahim i kwiat koranu
Jostein Gaarder – Córka dyrektora cyrku
Joanna Chmielewska – Lesio
Anne Fadiman – Ex Libris
Jaime Manrique – Nasze losy są jak rzeki

Teraz nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się za czytanie.

Medicus

Wreszcie się z nią uporałam. Było ciężko, ale nie z powodu tego, że mi się nie podobała. Wszystkiemu winna jestem ja. Do piątku muszę przeczytać jeszcze trzy książki bo jak zwykle zostawiam wszystko na ostatnią chwilę. Z Medicusem szło mi dość nerwowo bo właśnie na czasie zależało mi najbardziej. No cóż… będę musiała zrobić prolongatę. 
“Medicus” gonił mnie dodatkowo bo jest to książka pożyczona od nieznajomej mi osoby. Ale cieszę się, że trafiła w moje ręce i zajęła mi kilka dni. 
Noah Gordon stworzył historię Rob’a – poznajemy go jako małego chłopca znajdującego się w trudnej sytuacji. Ale właśnie te wydarzenia sprawiają, że odkrywa swoje przeznaczenie. Jest świadkiem śmierci matki – i tylko on, podczas jej ciężkiego porodu, odkrywa, że kobieta nie przeżyje. Wystarczył mu tylko uścisk rąk. Podobna sytuacja ma miejsce jakiś czas później, kiedy to choruje jego ojciec. Rob, wraz z rodzeństwem, pozbawiony zostaje rodziców. Od tej pory ich ścieżki rozchodzą się. Każde z nich trafia do innej rodziny. Nasz bohater zostaje przyjęty pod opiekę balwierza – wędrownego lekarza. Mężczyzna staje się kimś na kształt ojca. Uczy go nie tylko fachu, ale i życia. To pod jego skrzydłami rozwija się w nim medyczne zainteresowanie. I to u niego przekonuje się jak wielki ma dar.
Podczas licznych podróży, Rob słyszy pogłoski o wielkiej szkole medyków, której przewodzi Awicenna. Od tego czasu bohater nie potrafi myśleć o niczym innym. Niestety by zrealizować swoje marzenia musiałby pokonać wiele problemów. I najtrudniejszym nie będzie pokonanie drogi z Anglii do Persji, w trudnym XI wieku. Aby zostać przyjętym do szkoły Ibn Siny trzeba być muzułmaninem bądź Żydem. A to zadanie dosyć trudne i wymagające jak na katolika.
Jednak po śmierci balwierza, Rob postanawia porwać się na szaloną wyprawę. Od tej pory czytelnik jest świadkiem jego drogi i samego pobytu w Persji. A czas ten jest bogaty w interesujące wydarzenia i kontakty.
“Medicus” to wspaniała opowieść o przezwyciężaniu trudów, granic i o spełnianiu własnych, wydawałoby się niedostępnych, marzeń. To dowód na to, że jeżeli pragnie się czegoś bardzo mocno, to nie ma żadnej siły, która może to odebrać. Gordon dał również wspaniałe świadectwo przyjaźni i miłości istniejącej pomimo rasy, wiary i charakteru. 
Z notki wydawniczej wiem, że “Medicus” to pierwszy tom rodzinnej sagi medyków. Zakładam, że potomkowie Rob’a są jej bohaterami. Zakładam również, że kolejne części będą kilka stopni niżej od tej pierwszej. Ale kto wie? Może kiedyś trafią w moje ręce. Na razie jednak pozostaje pod orientalnym urokiem “Medicusa”, którego polecam nie tylko tym, którzy interesują się medycyną.

Zagubiona przeszłość

Czemu napisanie “recenzji” jest dla mnie takim problemem? Może dlatego, że nienawidzę mówić o tym co czuję. Ale czy to ma jakiś związek z książkami i z tym co o nich sądzę? Nie marudzimy – późna pora, trzeba iść spać i rano mieć już z głowy wszelkie blogowe wpisy :]

“Zagubiona przeszłość” to pierwsze moje spotkanie z Jodi Picoult. Co nieco o niej słyszałam, gdzieś wśród znajomych jej nazwisko widnieje w rubryce “Ulubiony autor”. A ja? Zachwycona nie jestem…
Napiszę prosto: nie jest to książka – tragedia. Czytało się dosyć przyjemnie, ale nie czułam potrzeby powrotu do niej. A własnie takie uczucie jest dla mnie wyznacznikiem dobrej książki. Co prawda sama fabuła zmusza czytelnika do pozostania do końca – wszystko wyjaśnia się dopiero na ostatnich stronach. Pomimo tego, że rozwiązanie da się przewidzieć, ostatnie rozdziały przynoszą moment zaskoczenia. Ale niestety to za mało. Jak dla mnie oczywiście.
Przyznam, że losy Delii są dość intrygujące. Czyż nie ciekawi nas jak potoczy się dalsze życie kobiety, która przez 28 lat myślała, że jest kimś innym? Gdy jej świat się wali, nie ma miejsca na nadzieję czy pocieszenie. Często bywa tak, że jeden kłopot przynosi kolejne.
“Zagubiona przeszłość” to opowieść o poszukiwaniu nie tylko własnego “ja”. To także historia miłości. Zarówno tej między dwojgiem (chociaż a tym wypadku można mówić nawet o trojgu) ludzi, jak i tej rodzicielskiej. To także próba ukazania tego, że nie każdy przestępca jest złym i zepsutym człowiekiem. Picoult znalazła też miejsce na problem, który niestety jest coraz bardziej powszechny: alkoholizm. Delia doświadcza go dość brutalnie. Zakochuje się w człowieku z problemem, ma z nim dziecko i ciągle oszukuje się, że problemu nie ma.
Właściwie można stwierdzić, że jest to książka o wszystkim. I może tutaj pojawia się błąd? Może autorka przesadziła? Nie potrafię na to odpowiedzieć.
Chwalić można to, że powieść jest relacją praktycznie wszystkich głównych bohaterów. Mamy więc pogląd na to co czują i myślą, o czym marzą i co ukrywają. Delia poszukuje swojego miejsca, Erik zmaga się z wielką odpowiedzialnością, Andrew z duchami przeszłości, a Fitz z miłością dławiącą go całe życie. Barwna paleta problemów.
Nie polecam i nie odradzam. Może moje mieszane uczucia z czasem się wyklarują.

PeeS: Licznik wskazuje dosyć sporo odwiedzin. Szkoda tylko, że nie przekłada się to na ilość komentarzy. Wiem, że czasem żal odnosić się do moich marnych wypocin 🙂 i że sama nie jestem zbyt aktywną blogerką. Ciągle rozważam porzucenie “recenzowania”, ale co będzie pokaże czas. Proszę tylko Odwiedzających: jeśli macie chwilkę czasu, napiszcie coś. Chętnie “poznam” nowe blogi i mam nadzieję, że stanę się bardziej aktywna:)
Do przeczytania !